Olga i Wojtek to wspaniała para zakochanych w sobie szaleńców, dla których miałem przyjemność zrealizować sesję poślubną, podczas której powstało nie tylko mnóstwo magicznych zdjęć,
ale i wiele wspomnień! Ojj.. naprawdę jest co wspominać!
Zobaczcie sami!
Zabieram Was do niezwykle urokliwego miejsca, jakim są Prachowskie Skały w Czechach!
Zastanawialiście się kiedyś czy można zrobić sesję poślubną w górach w nieco ponad 90 minut?
Gdyby jakiś czas temu ktoś zadał mi takie pytanie, pewnie bym się tylko szeroko uśmiechnął
i pomyślałbym, że to jakiś szalony i niewykonalny pomysł. Dzięki Oldze i Wojtkowi przekonałem się,
że nie ma rzeczy niemożliwych! :)
Kiedy poznałem Olgę i Wojtka, przeczuwałem, że współpraca z nimi będzie jedną, wielką szaloną przygodą. Podczas ich wesela znajomi mówili o nich, że są już jak stare, dobre małżeństwo, mimo że dopiero kilka godzin temu powiedzieli sobie TAK. Cały ten wielki dzień składał się z tysięcy przecudnych momentów, przepełnionych miłością, wrażliwością i uśmiechem, ale nie tylko! Szaleństwo cały czas wisiało w powietrzu! Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak dokładnie będzie wyglądać sesja plenerowa, ale coś podpowiadało mi, że nudno na pewno nie będzie i jak się okazało, nie myliłem się ani trochę!
Z reguły jestem człowiekiem, który lubi mięć wszystko dobrze zorganizowane i od początku zaplanowane, żeby wykonać to, co robię jak najlepiej. Tymczasem, o sesji poślubnej w Czechach dowiedziałem się od Wojtka dzień przed jej wykonaniem. Wojtek zadzwonił do mnie z pytaniem czy mam czas i ochotę na spontaniczną sesję w czeskich górach? Ja, człowiek po uszy zakochany w górach
i w ludziach z tak pozytywną energią jak Olga i Wojtek, nie zastanawiałem się ani chwili! Wystarczyło mi pięć minut rozmowy i totalnie wkręciłem się w ten zwariowany pomysł. Czasu nie było zbyt dużo, więc od razu zacząłem działać. Przeanalizowałem szybko (ale dokładnie ) trasę, którą mamy do pokonania i wybrałem najpiękniejsze miejsca, w których od razu oczyma mojej wyobraźni widziałem Olgę i Wojtka przed moim obiektywem. Od sesji dzieliło nas już tylko 670 kilometrów! :)
Z gotowym planem działania oddzwoniłem do Wojtka. Olga, słysząc, że musimy wyjechać już o 4 rano, nie była zbyt szczęśliwa, ale Wojtek ma naprawdę bardzo duży dar przekonywania..
Mój pomocnik w planowaniu trasy - Google Maps - sugerował 8 godzin jazdy non stop, więc dodałem sobie 4 godziny, by na spokojnie dotrzeć do celu na godzinę 16:00 i mieć możliwość zrobić dwójce zakochanych w sobie ludzi udany reportaż, łapiąc jeszcze na koniec kilka pięknych pejzaży przy zachodzie słońca, który tego dnia miał być około godziny 20. Jak widzicie, wszystko perfekcyjnie rozplanowane w czasie! :) Początkowo, droga przebiegała bardzo sprawnie, zwłaszcza że Wojtek tego dnia miał ciężką nogę i pędził jak szalony, żeby nadrobić nasze poranne godzinne opóźnienie … Ahh, te kobiety! :)
Nasza ekscytacja naprawdę szybko zbliżającym się celem szybko minęła, kiedy trafiliśmy na pierwszy poważny korek. Kolejna godzina opóźnienia zmotywowała
Wojtka do dalszej szybkiej jazdy, co z kolei bardzo motywowało Olgę do przesłodkich sprzeczek – no ale tak to bywa w starych, dobrych małżeństwach.. :)
Ostatecznie, na miejsce dojechaliśmy o 18:30, a więc było już coraz bliżej zachodu słońca, nie mogliśmy więc tracić więcej czasu.
Olga, z perfekcyjnym makijażem – bardzo starannie dopracowanym w pędzącym po krętych drogach aucie, jako pierwsza, zaskakująco szybko, z suknią spakowaną do plecaka, była w pełni zwarta
i gotowa. My też szybko, dosłownie w 5 minut, zebraliśmy cały sprzęt i garnitur Wojtka i wyruszyliśmy w trasę. To było istne szaleństwo – musieliśmy dosłownie biegać, aby nie ominąć żadnego
z zaplanowanych przeze mnie wcześniej miejsc. Okazało się jednak, że Olga i Wojtek są całkiem nieźli w marszobiegu w sukni i garniturze i poza moim lekko stłuczonym tyłkiem, wszystko przebiegało świetnie. Pogoda naprawdę nas rozpieszczała! Słonko pięknie świeciło, delikatne chmurki wolno płynęły po niebie, a moje gołąbeczki, już bez żadnych sprzeczek, słodko gruchały do siebie.
Stojąc po drugiej stronie obiektywu, myślałem sobie: bajka!
Na szczyt doszliśmy już o zmroku i od razu powitał nas tam piękny zachód słońca, dzięki czemu udało nam się zrobić kilka przepięknych i naprawdę magicznych kadrów. Drogę powrotną pokonywaliśmy już w całkowitej ciemności, trzymając w rękach lampy, które oświetlały nam ścieżkę. Wojtkowi jak zawsze dopisywał humor i z wielkim zaangażowaniem opowiadał Oldze jakie to przyjazne dla człowieka zwierzaczki żyją w otaczającym nas z każdej strony lesie. Na nasze szczęcie cała droga powrotna była cicha, spokojna i przyjemna, bo żaden zwierzaczek nie postanowił się z nami przywitać.
Wszyscy byliśmy bardzo głodni, spragnieni i naprawdę wyczerpani, gdy dotarliśmy na dół. Na chwilę zatrzymaliśmy się przy górskim źródełku, żeby chociaż zaspokoić nasze pragnienie. Zachwyceni smakiem źródlanej wody, napełniliśmy swoje kubki do pełna i ruszyliśmy w drogę do najbliższego miejsca, gdzie będziemy mogli zjeść. Niestety, wszystkie bary i restauracje po czeskiej stronie granicy były już zamknięte, więc naszą ostatnią nadzieją był McDonald’s. Dobrze, że mieliśmy chociaż źródlaną wodę. Co prawda, pod koniec drogi, wodę miała już tylko Olga, ale chętnie się podzieliła. Wojtek przechylił kubek swojej żony i z entuzjazmem, rozkoszując sie smakiem wody, stwierdził, że teraz smakuje jeszcze lepiej, czuć nawet nutkę runa leśnego, które było w pobliżu źródła. Spróbowałem, teraz woda rzeczywiście smakowała tak, jakby była prosto z lasu. Posileni źródlaną wodą szybko dotarliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę.
Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów już na polskiej ziemi zauważyliśmy długo wypatrywany przez nas znaczek „M”. W McDonald’s zamówiliśmy największe zestawy z frytkami i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Droga ubywała nam bardzo szybko, ale zmęczenie stawało sie coraz większe. Wojtek, chcąc się znowu posilić źródlaną wodą o cudownym smaku runa leśnego, przechylił kubek swej żony, wypijając resztę wody jednym łykiem. Wyobraźcie sobie, jakie było zdziwienie, kiedy w jego ustach znalazła się nawilżająca chusteczka higieniczna o zapachu rumiankowym..
Ahh, ten smak runa leśnego! :) Humory nam się tak bardzo poprawiły, że ostatnie 200 kilometrów pokonaliśmy naprawdę błyskawicznie i zadowoleni, bogatsi o wspaniałe przeżycia, szczęśliwie wróciliśmy do domów. To była naprawdę niesamowita sesja, do której bardzo często wracam wspomnieniami. Kocham takie przygody, które rzadko układają sie tak, jak je zaplanowaliśmy,
ale zawsze są pełne niespodzianek i niezapomnianych przeżyć!